Październikowe nostalgie i wspomnienia „chłopaka z Przasnysza”
17 PAŹDZIERNIKA 1956 ROKU ODBYŁ SIĘ WIELKI WIEC WOLNOŚCIOWY NA POLITECHNICE WARSZAWSKIEJ
W 1956 roku na Politechnice Warszawskiej działało zatrzęsienie komitetów rewolucyjnych. Wszystkich łączyła czysta i spontaniczna nienawiść do rzeczywistości, a dzieliło wszystko pozostałe. Były żarliwe dyskusje i całonocne spory o drogi naprawy. Była kawa, dym papierosów, poker, miłosne uniesienia i ciągłe poszukiwania czwartego do brydża. Były przemówienia, kłótnie i manifesty polityczne, a potem w 1957 roku walka o wolne wybory do sejmu.
Do naszego niewielkiego i nie najważniejszego Komitetu Rewolucyjnego, który współtworzyłem, między innymi należeli: Witek Sienkiewicz, Rysiek Rządzki, Paweł Żuber, Krysia Miszczak, Ala Przeździecka ( Sienkiewicz ) i Bogdan Kulawik. Siedziba mieściła się w akademiku przy ulicy Uniwersyteckiej. Był to czas wielkiej wspólnoty warszawskich robotników i studentów. Dla ułatwienia naszej działalności politycznej związanej z wyborami do sejmu, wypożyczono nam z jakiegoś przedsiębiorstwa samochód osobowy, który niestety w jakimś starciu z przeciwnikami politycznymi doznał poważnych obrażeń. Trochę później uznaliśmy, że szczytem sojuszu robotniczo studenckiego było jednak podarowanie nam przez zakłady monopolowe dwóch wielkich waliz wódki i spirytusu dla reklamy tych szlachetnych trunków zagranicą (w 1956 roku założyliśmy Studencki Klub Fata Morgana i chyba pierwszą studencką spółdzielnię pracy „Maniuś”). Planowaliśmy pierwszy studencki wyjazd dookoła Europy ale się nie udało i wszystko skończyło się niedługo potem na wyjeździe do pracy we Francji. Był to chyba pierwszy po wojnie tak masowy i spontaniczny wyjazd zagraniczny studentów. Przełamaliśmy jakieś kolejne bariery. Nie muszę przekonywać, że do reklamy alkoholi na terenie Francji przykładaliśmy się ze szczególną starannością.
Wracając do 1956 roku ciągle mamy w pamięci delegację z Budapesztu, która przywiozła nam łuski po kulach wystrzelonych przez okupantów rosyjskich do bohaterskich mieszkańców stolicy Węgier. Były łzy, zaklęcia o wiecznej przyjaźni i były toasty: „Polak, Węgier dwa bratanki…..”. I w końcu inny niezapomniany moment, kiedy do pełnego dymu papierosowego pokoju w akademiku przy ul. Uniwersyteckiej 5 przyszedł, wsparty na kulach, starszy człowiek bez jednej nogi. Ogorzały, mocny, ale z widocznym brzemieniem tragedii na barkach. Namawiając do wytrwałości w walce opowiedział swoją straszną historię. Był w łagrach na Syberii i pracował przy wycince Tajgi. Któregoś dnia jeden z pilnujących żołdaków uznał, że się leni. Razem z kamratami powalili go na ziemię, nogę położyli na świeżo ściętym pieńku i ucięli piłą spalinową. Były i takie momenty w tym pamiętnym 56 roku.
Minęło prawie 57 lat, a do dzisiaj noszę w sobie wspomnienia wiecu, który odbył się 17 października 1956 roku na Politechnice Warszawskiej. Wiec był niezwykły. Kilkadziesiąt tysięcy studentów w wielkiej auli, na dziedzińcu i na wszystkich przyległych ulicach. Temperatura spotkania i emocje osiągały szczyt. W każdym momencie groził potężny niekontrolowany wybuch. Władza otoczyła cały teren szczelnymi kordonami milicji gotowej do brutalnej interwencji. Wiec w gorączce czekał na przybycie legendarnego Goździka z Fabryki Samochodów Osobowych, który miał wygłosić ważne wystąpienie. W międzyczasie organizatorzy dopuścili do nieplanowanych wystąpień studentów zgłaszających się spontanicznie do głosu. Wśród nich byłem i ja. Pierwsze zdania wygłoszone z mównicy były kluczowe, jeżeli się spodobały sali to była aprobata i możliwość dokończenia przemówienia, jeżeli nie biedak natychmiast był wygwizdany i wytupany z mównicy. Spocony z emocji i ze strachu rozpocząłem: „.. nie chcemy wolności przyniesionej na bagnetach żołnierzy rosyjskich..”. Strzał był w dziesiątkę – dostałem przyzwolenie rozgrzanej sali na dokończenie wystąpienia. To zdanie zdaje się powtórzyła na drugi dzień Wolna Europa.
Roman Nowicki