Zdobył Mont Blanc i ukończył wyzwanie Ironman’a w Austrii. Adam Mikoś opowiedział nam o swojej pasji
Adam Mikoś to 33-latek pochodzący z Przasnysza. Obecnie mieszka w Warszawie, gdzie amatorsko uprawia triathlon. Adam opowiedział nam o swoich pasjach i dotychczasowych dokonaniach sportowych.
Dlaczego triathlon?
Uprawianie tej dyscypliny otwiera w zasadzie drogę do 4 czy nawet 5 rodzajów sportów, biorąc pod uwagę duathlon. Ja biorę udział zarówno w zawodach triathlonowych oraz biegach ulicznych. Zdarzyło się również dwukrotnie wziąć udział w zawodach kolarskich, które różnią się znacznie od etapu rowerowego na triathlonie z powodu możliwości draftingu.
Podobno trenowałeś także biegi z przeszkodami?
Przed triathlonem trenowałem amatorsko biegi OCR, czyli biegi z przeszkodami. Mam za sobą około 30 takich biegów. Do najbardziej znanych w Polsce należy Runmageddon.
Triathlon to nie jedyna dyscyplina jaką uprawiasz.
Uwielbiam również sporty związane z deską. W zimie śmigam na snowboardzie, na wiosnę i lato jest to wakeboard. Stawiam również pierwsze kroki w kitesurfingu. Połączenie deski, wody i siły wiatru na latawcu jest nieprawdopodobne. Na tą chwilę po kilku treningach udało mi się utrzymać na desce najdłużej całe 10 sekund, ale tak jak w każdym sporcie i nie tylko – trzeba przebrnąć przez trudne początki. I na koniec oczywiście górskie wyprawy. Tutaj też zdarzyło mi się połączyć jeden sport z drugim. W tym roku weszliśmy z kolegami na Babią Górę, żeby następnie zjechać ze szczytu na deskach snowboardowych. Fajna przygoda.
Zdobyłeś Mont Blanc. Skąd się wziął na to pomysł?
Pomysł to za dużo powiedziane, ale pierwsza wzmianka o Mont Blanc urodziła się w mojej głowie 7 lat temu. Było to po prelekcji Piotra Cieszewskiego, na zakończenie roku w Akademii Przyszłości, w której miałem być przyjemność Tutorem. Piotr opowiadał o swoim wejściu na Mount Everest. Stwierdziłem wtedy, że jak on dał radę wejść na najwyższą górę świata, to dlaczego ja nie miałbym dać rady wejść jedynie na najwyższą górę Europy.
Jak zareagowała na to twoja rodzina?
Popukali się w głowę i mieli rację, bo z górami nie miałem za wiele wspólnego. Pomysł z różnych względów umarł tak szybko, jak się narodził. W tamtym okresie nie uprawiałem tyle sportu co dzisiaj.
Co się działo dalej z twoim pomysłem?
Góry pojawiały się w moim życiu praktycznie tylko w kontekście snowboardu do 2020 roku, gdzie po Covidzie pojechałem po raz pierwszy w polskie Tatry z celem wejścia na jakąkolwiek górą. Wszedłem wtedy ze znajomymi na Giewont i na samym szczycie trzęsły mi się nogi, samo wejście wymagało dobrej kondycji. Od razu zakwalifikowałem góry do kategorii sport i tak zostało do dnia dzisiejszego. Jak łatwo się domyśleć w kategorii tej chodzi bardziej o wyżej, trudniej, szybciej niż o podziwianie widoków. Jest to też jakiś rodzaj adrenaliny. Dlatego też drugą wyprawą było wejście na Radziejową w zimę. Poszedłem w raczkach, w codziennej kurtce zimowej z pożyczoną czołówką i zwykłymi okularami przeciwsłonecznymi, nie mając pojęcia na co się piszę. Sama góra nie była trudna, ale warunki już tak. Wiało, padało, śnieg był świeży i zapadaliśmy się w niektórych miejsca do pasa. Kurtka i buty przemokły, a my wracaliśmy w nocy i gdyby nie GPS w zegarku prawdopodobnie byśmy się zgubili. Generalnie było trudno. Byłem wniebowzięty tym wejściem i chciałem więcej takich zimowych szaleństw.
Polskie góry tylko zaostrzyły apetyt.
W 2023 roku wszedłem na najwyższą górę Wielkiej Brytanii – Ben Nevis, od strony przełęczy Carn Mor Daerg. Wejście z fajną ekspozycją, ale o dziwo nogi już się nie trzęsły. Wiedziałem więc, że w jakiś sposób przesunąłem swoją granicę. I tak przechodzimy do wyprawy na Gerlach, czyli najwyższego szczytu Tatr, Karpat i Słowacji, na którym odrodził się pomysł, a raczej zaczął plan na Mont Blanc. Poszedłem tam właśnie ze swoim dobrym kolegą z poprzedniej pracy, który już był na Mont Blanc. W czasie wejścia na Gerlach dużo rozmawialiśmy o górach i samym Mont Blanc i wtedy wiedziałem, że pomysł sprzed lat jest po prostu wykonalny i trzeba do niego wrócić.
Jak długo trzeba się przygotowywać do takiej wyprawy?
W listopadzie 2023 roku zacząłem więc przygotowania pod to właśnie wyzwanie, jednocześnie czytając sporo o samym Mont Blanc, porównując oferty wypraw itp. I nagle w lutym kolega, z którym byłem na Gerlachu podsyła mi ofertę nie do odrzucenia, gdzie organizatorem jest sam Łukasz Łagożny, a wejście jest na 2 czterotysięczniki – Mont Blanc i Gran Paradiso w celu aklimatyzacji. Łukasz Łagożny to znany alpinista i himalaista, zdobył jako 25 Polak Koronę Ziemi z Mount Everest, wszedł również bez tlenu na Manaslu. Dosłownie złapałem za telefon, zadzwoniłem się i zapisałem, było ostatnie wolne miejsce w 5 – osobowej grupie. Zapisałem się po czym spojrzałem na datę… 2 tygodnie po IronManie. Nawet z najlepszą regeneracją na świecie mogło być to ryzykowane. Zadzwoniłem do Łukasza, który wchodził wówczas na Aconcague i poradziłem się co moglibyśmy zrobić. Łukasz oprócz gór, również ukończył IronMana, biega ultramaratony i przyznał, że jest to trochę ryzykowane, ale coś wymyśli. Za kilka dni przyszedł mail – łączymy 2 grupy i idziemy na Mont Blanc miesiąc po twoim IronManie. Jadę! Ostatnim elementem układanki przygotowania kondycyjnego, była szybka regeneracja po IronManie. Kluczowe było właściwe jedzenie i spanie. Nie miałem praktycznie żadnych zakwasów czy bóli, ale trener, który pomagał mi w ostatnich 3 miesiącach moich przygotowań, powiedział, że mięśnie są bardzo zniszczone, tylko tego nie czuje. Więc spokojnie czekałem, a jedynym treningiem były spacery. Tydzień po zawodach, zacząłem wchodzić z 20 kg plecakiem po schodach. Prosty trening – 100 pięter w górę i dół. Pojawiły się też takie aktywności jak piłka plażowa i właśnie na plażówce koleżanka rzuciła, że idzie na Rysy, na 2 tygodnie przed moim wyjazdem na Mont Blanc. Postanowiłem podłączyć się pod wyprawę i w końcu wejść na najwyższy szczyt Polski, a przy okazji przetestować cały sprzęt w boju.
W końcu nadszedł ten wymarzony dzień.
Trafiła się nam świetna pogoda. Samo podejście na Gran Paradiso nie jest bardzo wymagające, ale to jednak 4 tysięcznik. Dało się odczuć mniejszą ilość tlenu i inne ciśnienie. Trudne technicznie jest jednak ostatnie 100 – 200 metrów. Wysoka ekspozycja i bardzo wąski szczyt. Wszystkim udało się wejść i podziwiać figurkę Madonny, chociaż na chwilę, bo były spore kolejki na szczycie. W drodze powrotnej zobaczyliśmy też pierwszy raz Mont Blanc. Robi wrażenie nawet z oddali. Tego samego dnia zeszliśmy na sam dół i przejechaliśmy tunelem pod Mont Blanc z Włoch do Francji, a konkretnie do Chamonix – Mont Blanc.
Mont Blanc jest uznawana za niebezpieczna górę?
Tak. Mont Blanc nie jest górą trudną, ale jest górą niebezpieczną. Jest kilka niebezpieczeństw takich jak Grand Coloir, zwany też Kuluarem Śmierci, w którym to do przejścia jest około 75 metrów, ale z góry co chwila sypią się małe kamienie lub większe głazy. Najlepiej pokonywać go rano, kiedy kamienie są zmrożone, co też zrobiliśmy. Ogólnie Mont Blanc przywitał nas deszczem, czego się najbardziej obawiałem. Wchodzenie po mokrych skałach, a suchych to zupełnie inne wchodzenie. Chociaż różnica była taka, że od 3000 metrów pojawiał się już śnieg, więc nawet na skałach chodziliśmy w rakach. Po Kuluarze Śmierci czekała nas wymagająca techniczne wspinaczka stromą i skalistą ścianą z dużą ekspozycją, ponownie w zespołach linowych. Trudność i ekspozycja porównywalna do Orlej Perci tylko, że w pionie. Zaczęła się naprawdę ciężka dla mnie orka. Ściany były coraz bardziej strome. Wchodziliśmy na czworaka. Ja czasem z braku sił przewracałem się o własne nogi, ale stawiały mnie słowa Łukasza, że musimy iść po prostu dalej. Wschód słońca był mniej więcej godzinę przed szczytem. Widoki nie do opisania. Wkoło śnieg, lód, wielkie seraki, jesteś mega zmęczony, ale widok trochę oddaje. Najgorsze jest to, że z dołu nie widać szczytu. Kiedy myślisz, że już wszedłeś na szczyt, to ukazuje Ci się następny i następny. Ostatnim etapem trasy jest Gran Bosses, który znowu jest opisywany jako niebezpieczny. 300 metrów z lewej i z drugiej strony i metr ścieżki. I szczerze to nie pamiętam tej grani. Skupiałem się na następnym kroku.
Jakie wrażenia po dotarciu na szczyt?
Po dotarciu na szczyt trochę nie wierzyłem, że to już. Niesamowite uczucie jak już się tam stoi. Wszyscy się cieszą, ktoś płacze, ktoś się śmieje, kupa emocji. Było bardzo zimno, około -15 stopni, ale nawet nie zwracasz na to uwagi. Było bezchmurnie, więc podziwiasz panoramę Alp i zdajesz sobie sprawę, że to dach Europy, więc wyżej już się nie da. Mi padł z zimna zarówno telefon jak i kamerka, dlatego nagrania mam od innych uczestników wyprawy. Na jednym nagraniu coś mówię, ale niestety nic nie słychać bo wieje mocno wiatr. Sam szczyt jest trochę płaski, jest chwila żeby pochodzić i podziwiać widoki. Szybka chwila zadowolenia i zdajesz sobie sprawę, że jak tu wszedłeś to trzeba jeszcze będzie zejść i to nie tylko do schroniska, ale na sam dół. A włożyłeś całą energię po to, żeby tu wejść. I tu już nie jest tak fajnie.
Jak wspominasz wyprawę?
Wyprawę wspominam jako niesamowitą przygodę. Największą do tej pory w życiu. Przede wszystkim dlatego, że było to dla mnie kolejne przekroczenie nieosiągalnej kiedyś granicy i udowodnienie, że nie ma rzeczy niemożliwych przy odpowiednim podejściu oraz planie. Wejście na taką górę, bo nie lubię jakoś słowa “zdobycie” trochę zmienia nastawienie do życia i zostawia na stałe piętno. Po to między innymi takie rzeczy robię. Na pewno będę wspominał niesamowite widoki, ale również ludzi, których tam poznałem. Każdy był inny, mieszkał w innym mieście, niektórzy mieszkali poza Polską, każdy zajmował się czym innym, ale każdego też połączył jeden cel – wejście na Mont Blanc.
Powróćmy jeszcze do wyzwania Ironman w Austrii.
Pełny dystans IronMan to 3,8 km pływania, 180 km roweru i 42 km biegania, czyli maraton, Wszystko następujące po sobie. IronMan był dla mnie czymś więcej, niż tylko marzeniem. Był zwieńczeniem długiego procesu, który zacząłem lata temu. Procesu, który pewnie nigdy się już nie skończy, dlatego może nie zwieńczenie, ale istotny kamień milowy. 4000 tysiące osób przyjeżdża do jednego miasteczka, żeby usłyszeć na mecie “You are an IronMan”. Wszyscy prawdopodobnie miesiącami przygotowują się, żeby tutaj być.
Pierwszy był etap pływacki.
Co do samych zawodów to etap pływacki poszedł mi ku zdziwieniu najlepiej. Udało się nawet trochę podraftować. Nie wiem, czy zaoszczędziłem jakąś siłę, ale fajnie płynąć za kimś w bąbelkach. Po nawrocie płynęło się pod słońce. Nie było widać bojek i wjechało trochę nawigacyjnych zygzaków. Taki los open water. Płynę w zakładanym tempie. Na ostatnim kilometrze z jeziora wpływało się do kanału. Po obu stronach dopingujący kibice. Fajne uczucie. W samym kanale tłoczno, ale wiesz, że co by się nie działo to zaraz ukończysz etap pływacki.
Dalej był rower?
Rower mnie zniszczył. Wiedziałem, że co by się nie działo to muszę dojechać, bez względu na koszt. Maratonem będę martwił się później. Starałem się utrzymać pozycje i nie hamować. Dopóki nie zobaczyłem wypadku jednego uczestnika, którego zgarniał helikopter. Rower w szczątkach, ale żyje. Dało to do myślenia. Wysiłek wynagradzały trochę widoki wzdłuż jeziora. Pierwsza pętla w miarę. Druga tragedia. Od 150 km to już czysty ból przy każdym jednym depnięciu w pedał. Ciekawostka – zrobiłem 28 tysięcy obrotów na całych 180 km.
Przejdźmy do maratonu.
Maraton i koniec trylogii. Nogi po rowerze były zniszczone, tętno w porządku. Byłem pewny, że ustawi mi to całe 42 kilometry biegu. A biegło się mega lekko. Po 5 kilometrach byłem pewny, że to ukończę, zaczęły się sportowe przeliczenia, czy uda mi się to zakończyć z 13 z przodu. Na 21 km był takim moment, w którym trasa szła równolegle do mety. Wbiegało się w cały bałagan pełny kibiców, muzyki i uczestników kończących wyścig. Słyszysz “You are an IronMan”, ale wiesz, że to nie dla Ciebie, jeszcze. Emocje nie do opisania.
Dziękuję za rozmowę.
j.b.
😁
Dlaczego tak się dzieje? Ci, którzy opuszczają to miejsce, osiągają sukcesy. Natomiast ci, którzy tu zostają, są przytłaczani i niszczeni przez starsze pokolenie. Wciąż jest czas, aby naprawić to miasto.
Kto Cię z tego starego pokolenia tak przytłoczył albo zniszczył i w czym? Patrząc na obecny Przasnysz widzę wszędzie młodych u władzy nie starych. Tylko właśnie to młode pokolenie rządzących chce tylko osobistych sukcesów i dużych profitów. Jakoś kolejna kadencja mija i tej naprawy miasta przez młodych nie widać
To prawda ,bo teraz to najważniejsze wszystko wystawić na fejsa
Wystarczy zobaczyć zdjęcia kto na nich jest
Mikos na facebooku i jeszcze tu,masz parcie ! P
Dobrze że Ty również masz parcie na komentarze. Gratulacje – to też nie lada wyczyn 🙂
Prawda ,popieram.
Widzę że Ty również masz parcie tylko w innej dyscyplinie. Gratulacje ! Nie lada wyczyn napisać taki komentarz
W dobie promowania głupoty i patologicznych zachowań w internecie, nie widzę nic złego w parciu na promownie sportowego trybu życia i przekraczaniu swoich granic 🙂 dostaję dziesiątki wiadomości, że tym parciem zmotywowałem kogoś do wyjścia na rower albo nawet do rozpoczęcia przygody z triathlonem. Jak się komuś to nie podoba to zawsze można usunąć lub nawet zablokować kogoś na Facebooku do czego serdecznie zachęcam 🙂 pozdrawiam Mikoś 🙂
Brawo. Należy promować zdrowy styl życia. Nie piwko lub inne używki a dobrze pojęty sport. Nie taki dla sukcesów bo to nikomu nie służy, ale taki dla zdrowia.
Zgadzam się w pełni, dzięki za taki komentarz!
Świetna historia, Adam! Triathlon to nie lada wyzwanie, a do tego jeszcze góry zaczynające się już od 4… Pełen podziw za wszechstronność i pasję! Czekamy na kolejne sukcesy!
Dziękuje bardzo za taki odbiór!
Super, że otwarcie mówisz o tym, jak trudne było zdobycie Mont Blanc. To pokazuje, ile tak naprawdę potrzeba czasu, wysiłku i energii, żeby osiągnąć takie cele. Twoja szczerość inspiruje i daje prawdziwy obraz tego, jak wiele pracy wymaga realizacja takich wyzwań. Szacunek za Twoją determinację! Promuj siebie i te sporty – może dzięki takim osobom, dzieciaki zaczną chcieć bardziej iść w sport niż w komputer i komórki.
Dzięki wielkie! Myślę, że nie ma co koloryzować. Była to dla mnie trudna góra, może zaważyła dyspozycja danego dnia, ale koniec końców trzeba się do niej dobrze przygotować. Nie wiem jak dzieci, ale kilkanaście dorosłych już przygotowuję się do triathlonu i pyta o rady, więc to jest chyba najfajniejsze z tego całego dzielenia się tymi sportami w internecie.
Zazdroszczę tego samozaparcia! To nie lada wyczyn, zarówno fizyczny, jak i mentalny.
Brawo. Szacun
Jak nikt nie rozrusza ludzi z miasta to nic nie będzie, dlatego jeśli masz Peugeot-a
facebook.com/events/1178166643465418?ref=newsfeed