Szlakiem Green Velo…- Jan Chmielewski spełnił marzenie i samotnie przejechał rowerem ponad tysiąc kilometrów

Okres wakacyjny dobiegł końca. Dla uczniów był to czas wypoczynku, dla dużej części mieszkańców wyjazdów i urlopów, a dla niektórych, jak nasz rozmówca Jan Chmielewski, okazja do spełnienia marzeń. Takim był bowiem samotny wyjazd rowerem na północ Polski.

 

Pamięta Pan moment, w którym zrodził się pomysł, by udać się w samotną wyprawę rowerem?

Pomysł zrodził się w sumie przypadkiem. Jesienią ubiegłego roku przeglądając Internet dowiedziałem się o istnieniu Wschodniego Szlaku Rowerowego Green Velo. Na You Tubie jest mnóstwo filmików nakręconych przez osoby jeżdżące tym szlakiem. Zacząłem oglądać i tak mi się to podobało, że sam nabrałem ochoty, by się nim przejechać. Moja żona przechodząc na emeryturę zrobiła mi fajną niespodziankę – kupiła mi nowy rower. I wtedy taka myśl i postanowienie w mojej głowie zakiełkowały.

 

Rozumiem, że żona kupując rower nawet nie przypuszczała, że wymyśli Pan taką wycieczkę? Jaka była reakcja rodziny na Pański pomysł?

Ja od początku wiedziałem, że ta wyprawa musi być samotna. I rodzina trzeba przyznać, niezbyt się ucieszyła z mojego pomysłu. Wszyscy odradzali mi jak mogli, bo się o mnie bali. Dzieci nie chciały mnie w ogóle puścić samego, więc ostatecznie poszliśmy na kompromis. Od dzieci dostałem małą skrzyneczkę, nie wiem jak ona się nazywa. Wrzuciłem to do sakwy i to cały czas ze mną jechało, dzieciom wskazując pozycję gdzie aktualnie jestem. Najpierw byłem sceptyczny do tego urządzenia, ale potem nawet byłem zadowolony, że je mam. Kiedy zatrzymywałem się na dłużej, córka do mnie dzwoniła i pytała na przykład: co robisz tato na rynku w Gołdapi? Dzięki urządzeniu rodzina wiedziała dokładnie gdzie jestem, czy jadę, czy się gdzieś zatrzymałem. Oni byli spokojniejsi, a ja też czułem się bezpieczniej.

 

Jak się Pan przygotowywał do wyjazdu? Wszystko pan przećwiczył, zaplanował, czy poszedł „na żywioł”?

Przez zimę wszystko zaplanowałem, choć oczywiście tak do końca się nie da tego zrobić. Dochodzi pogoda i inne niezamierzone sytuacje. Jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, to ja wcześniej nigdy takich tras na rowerze nie pokonywałem. Dlatego wiosną postanowiłem nieco poćwiczyć, ale moje wyjazdy i tak odbywały się po okolicach, robiłem więc w granicach 30-40 km.

 

Cały szlak Green Velo biegnie przez pięć województw. Na jaką trasę Pan się zdecydował?

Cały szlak, jest jednym z najdłuższych w Polsce. Ten szlak składa się z 11 lub 12 królestw rowerowych.  Ja wybrałem pięć z nich, które biegną przez dwa województwa: podlaskie i warmińsko-mazurskie. Większość osób decyduje się na dojazd pociągiem do szlaku, ja jednak postanowiłem sobie, że wyruszę z domu rowerem i rowerem do domu wrócę.  Wyjechałem więc w kierunku Ostrołęki, wróciłem od strony Szczytna.

 

I jakie były odczucia po pierwszym dniu?

Pierwszy dzień był bardzo długi, powiedziałbym za długi. Pojechałem daleko, bo chciałem jak najdalej oddalić się od domu. I trochę przesadziłem. Przejechałem w sumie 146 km. Minąłem Ostrołękę, Łomżę i tam podążałem już w kierunku szlaku Green Velo. Wpadłem z rozpędu na tzw. Carską Drogę. Piękną, biegnącą przez Biebrzański Park Narodowy, wśród bagien. Zbliżał się jednak wieczór, a ja nie miałem gdzie przenocować. Zrobiło się ciemno, a tam ciemno było wyjątkowo, i zacząłem się martwić, gdzie spędzę pierwszą noc. Zobaczyłem oznaczenie wieży widokowej i tam się udałem. Poszedłem na tą więżę i stwierdziłem, że zostanę. Nie miałem już siły na nic. Ponosiłem sobie torby, wtargałem rower i spałem na tej wieży, na podłodze pierwszą noc.

 

Wyspał się Pan?

W ogóle. Ciągle mi się zdawało, że, ktoś po tych schodach idzie. A tam i sowy słychać było, i łosie podchodziły. Więc o  godzinie 4.00 już byłem na nogach i pojechałem dalej. I tak zaczął się drugi dzień: twierdza Osowiec, więc moje klimaty. Potem były Białobrzegi, Augustów. Po Augustowie, Suwałki, trochę do Litwy zboczyłem i trójstyk granic „Wisztyniec”, gdzie zbiegają się granice Polski, Litwy i Rosji. Potem przejechałem do Gołdapi, swoją drogą pięknego miasteczka, w którym spędziłem więcej czasu. Potem trasa biegła wzdłuż granicy rosyjskiej, Banie Mazurskie, Braniewo i zacząłem zbliżać się do Zalewu Wiślanego, by dotrzeć w końcu do Elbląga. I potem pora była na powrót do domu. Ostatni nocleg spędziłem w Starych Jabłonkach. Pojechałem na pole namiotowe. I tam mnie podlało… Było duszno wieczorem, odsłoniłem namiot, zostawiłem sobie tylko siatkę, a w nocy padało, więc zalało mi namiot i śpiwór. Wcześniej planowałem w okolicy Olsztynka zrobić sobie jeszcze jeden nocleg, ale że miałem wszystko mokre, to jak ruszyłem, to już stwierdziłem że pojadę prosto do domu. Jechałem z Ostródy na Olsztynek. Drogi były różne, po bruku, przez lasy, pod górę, piach. Z Olsztynka to już znane mi tereny. Zrobiłem 197 km i o 19.30 byłem w domu.

 

Pogoda nie dopisała?

W dzień było gorąco, upalnie, a w nocy dużo padało. Były burze, wielkie ulewy i właściwie przez tą pogodę zmuszony byłem korzystać częściej w nocy z agroturystyki, czy hotelu. Choć w planach miałem nocowanie głównie w lesie. Miałem taką sytuację w okolicach Fromborka. Zaparkowałem na  dawnym obozowisku harcerskim. Tam były budynki, miejsca na ogniska, ogólnie pozostałość po PRL-owskim miejscu dla kadry harcerskiej. Rozbiłem się w lesie, ale coś mnie tknęło w pewnym momencie i pomyślałem, że przeniosę się na ten taras. I dobrze zrobiłem, bo w nocy przyszła taka ulewa, że by mnie chyba w tym namiocie zmyło.

 

Nie miał Pan po tych deszczach ochoty, by dać sobie na spokój i wrócić do domu?

Właśnie nie. Człowiek jak jest w domu i pada deszcz to od razu się chowa, jest zły, że zmókł. A w czasie wyprawy tego nie było. Jak zmokłem, wstałem otrzepałem się, wyrznąłem ubranie, posiedziałem. Byłem zmuszony wykupować nocleg w agroturystykach, żeby móc się wysuszyć, przebrać, doprowadzić wszystkie rzeczy do jakiegoś porządku. Ale ogólnie tę pogodę w czasie drogi odbiera się inaczej, wszystko wydaje się być pozytywne. Nawet daje radość.

 

Co się najbardziej Panu w czasie trasy podobało?

Praktycznie wszystko. Te miasteczka: Augustów, Gołdap… Ale przede wszystkim cudowna przyroda. Rzeki: Biebrza, Czarna Hańcza, cudowne, czyściutkie, woda ciepła, jezioro Hańcza… Muszę przyznać, że na Podlasiu są piękne jeziora, o czym nie miałem wcześniej pojęcia. Piękniejsze niż na Mazurach, czyściejsze. Pierwszy raz na żywo zobaczyłem też łosia, a to piękne jest zwierzę, borsuka. Co mogę powiedzieć to też ceny. Na Podlasiu te są nawet o połowę niższe niż, kiedy przekroczymy granicę Mazur. I ludzie uczynni, zainteresowani. Kiedy miałem jakieś usterki, to o ile na Mazurach miałem problem, by ktoś się zatrzymał, pomógł, tak na Podlasiu prosić nawet nie musiałem, ludzie zatrzymywali się sami i pytali czy nie potrzebuję niczego. Może to przypadek akurat, może mi się tak trafiło, ale takie miałem odczucia. Ludzie zazwyczaj pytali skąd jestem, dokąd jadę i też… ile mam lat.

 

Jak Pan ocenia tę samotną wyprawę? Warto było?

Zdecydowanie. Na pewno gdybym miał się cofnąć w czasie to pojechałbym jeszcze raz. Zrobiłem w sumie ponad tysiąc kilometrów, ale ich mocno nie odczuwałem, może tylko gdy jechałem pod górę zbyt długo i pod wiatr. Dziś już planuję następną wyprawę, na przyszły rok. Może trasą wokół największych jezior…

 

 

Rozmawiała Renata Jasińska

Sprawdź również
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Jancio wodnik
Jancio wodnik
2 lat temu

Nasz współczesny ponadczasowy outsaider 🙂