Inspiruje, projektuje i zwycięża w krajowych i międzynarodowych konkursach. Rozmowa z niezwykle utalentowaną przasnyszanką – Małgorzatą Dembowską

Większość z nas słyszała, że w Warszawie trwa właśnie budowa pierwszego mostu na Wiśle przeznaczonego tylko dla pieszych i rowerzystów. Konstrukcja, który połączy Śródmieście z Pragą Północ osiągnie 452 metry długości i będzie o 127 metrów dłuższa od londyńskiego Millennium Bridge. Nie każdy wie, że decyzja miasta o budowie kładki była zainspirowana projektem przasnyszanki – Małgorzaty Dembowskiej.

 

Małgorzata Dembowska, z pochodzenia przasnyszanka, jest absolwentką Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej i zdobywczynią wielu nagród i wyróżnień. Otrzymała je zarówno za prace indywidualne – tu wymienić można choćby nagrodę im. Jerzego Regulskiego, przyznawaną za wybitne osiągnięcia w kreowaniu ładu przestrzennego, czy wyróżnienie Fundacji im. Stefana Kuryłowicza za koncepcję rewitalizacji ul. Okrzei w Warszawie, jak i za prace przygotowane wraz z zespołem pracowni WXCA – I nagroda w międzynarodowym konkursie na Bałtycki Park Sztuki w Pärnu (Estonia), główna nagroda w konkursie na zagospodarowanie Bulwarów Wiślanych w Warszawie, w konkursie na Muzeum Powstania Wielkopolskiego w Poznaniu, czy w konkursie na przebudowę i rozbudowę Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni.

Jej projekt dyplomowy na temat budowy pieszo – rowerowego mostu przez Wisłę wzbudził duże zainteresowanie mediów oraz mieszkańców Warszawy i zainspirował władze miasta do podjęcia decyzji o jego budowie. Na koncepcję kładki został ogłoszony międzynarodowy konkurs w 2016 roku, budowa zakończy się prawdopodobnie w roku 2024.

 

Bałtycki Park Sztuki w Estonii, zagospodarowanie Bulwarów Wiślanych, czy budynek Muzeum Powstania Wielkopolskiego w Poznaniu to projekty, które zostały docenione i uznane za najlepsze ze wszystkich zgłoszonych. Liczba nagród i wyróżnień, które zdobyła Pani dotychczas, czy to indywidualnie, czy z zespołem, z którym na co dzień Pani pracuje, jest naprawdę imponująca… Czy któreś z nich dały Pani więcej satysfakcji niż inne?

Każdy projekt, w który się angażuję, staje się dla mnie ważny. Na pewno mam dużą słabość do tematów lokalnych – praca w przestrzeni, którą się zna, sprawia dużo satysfakcji. To właściwie projektowanie „dla siebie”, trochę jak remont własnego mieszkania. Obecnie mieszkam w Warszawie i większość swojego czasu spędzam właśnie tutaj, dlatego np. ważnym projektem jest dla mnie przebudowa ulicy Środkowej na Pradze, którą niemal widzę z okna. Pomimo tego, że to bardzo niewielki projekt, to bardzo mu kibicuję i mam nadzieję, że wkrótce uda się go zrealizować.

 

Wszystkie wspomniane wcześniej projekty to ogromne przedsięwzięcia, znaczące dla miast, dla których zostały stworzone…

Tak, rzeczywiście. Pracuję w dużej pracowni architektonicznej i często bierzemy udział w projektach o dużej skali. Mamy doświadczony zespół, który potem może te projekty realizować. Praca na dużym obszarze daje najwięcej możliwości, to wówczas mamy tak naprawdę największy wpływ na finalny efekt. Jeżeli projekt jest mały, a jego sąsiedztwo chaotyczne, to automatycznie jest mniej możliwości do zrobienia czegoś spójnego i atrakcyjnego, ze względu na już zdefiniowane otoczenie. Ale nie rezygnujemy również z mniejszych projektów, jeśli tylko zobaczymy w nich potencjał, zwłaszcza w ciekawych, historycznych lokalizacjach.

 

Przy dużym projekcie jednak trzeba zazwyczaj też dłużej poczekać na efekt, czyli na to, by fizycznie zobaczyć, to co się samemu stworzyło…

Realizacja właściwie wszystkich naszych projektów faktycznie bardzo długo trwa. Często ich losy są uwarunkowane politycznie, czasem są wstrzymywane, czasem są zamrażane na dłuższy czas, czasem powodują kontrowersje wśród różnych instytucji, bo są inne, nietypowe, a nie wszystkie urzędy są otwarte na innowacje.

 

Przekonanie urzędników do pomysłów jest trudne?

Nierzadko tak, z różnych powodów. Na przykład pojawia się często konflikt interesów, zwłaszcza w dużym mieście, gdzie dużo ludzi mieszkających na ograniczonej przestrzeni chciałoby spełnić wszystkie swoje potrzeby. Takim gorącym tematem w miastach jest teraz na przykład kwestia mobilności. W Warszawie większość przestrzeni publicznych jest wybetonowana i zdominowana przez samochody i dla zmotoryzowanej części użytkowników trudne do zaakceptowania są pomysły zamiany parkingów i pasów ulic na zieleń, drogi dla rowerów czy buspasy. Ale tylko nieco ponad 20 % podróży w stolicy odbywa się samochodem, pozostała część mieszkańców korzysta z transportu publicznego, roweru lub porusza się pieszo. W tej chwili więc przestrzeń miasta zagospodarowana jest bardzo niedemokratycznie, dla potrzeb mniejszości użytkowników. Urzędnicy mają trudne zadanie wytłumaczenia złożonych procesów mieszkańcom, którzy mają jedynie indywidualną perspektywę. Bardzo dobry jest tu przykład miejsc parkingowych – każdy chciałby mieć pod domem własny parking, a w historycznej dzielnicy zupełnie nie ma szans na zrealizowanie takich oczekiwań. Wystarczy sobie wyobrazić, że 200 mieszkańcom kamienicy trzeba zapewnić miejsca parkingowe – trzeba byłoby wyburzyć pozostałe budynki… To tylko jeden z kontrowersyjnych obszarów, takich tematów jest więcej.

 

Na przestrzeni czasu zmieniają się też koncepcje. Rewitalizowane na potęgę, początkowo ku radości mieszkańców, rynki w miasteczkach, teraz stały się obiektem kpin i niezadowolenia z powodu braku zieleni…

Takich zmian, nie powinniśmy nawet nazywać rewitalizacją. Po fali nieudanych projektów zmian na rynkach mieliśmy bardzo intensywną, ogólnopolską dyskusję. Bo pod hasłem rewitalizacji dość często kryło się wycinanie drzew i brukowanie placów. Po tej dyskusji zmieniło się sporo, rok temu Generalny Konserwator Zabytków, Magdalena Gawin wydała nawet wytyczne dla wojewódzkich konserwatorów, w których uznała za niedopuszczalne, usuwanie z terenów rynków drzew i krzewów, które były nasadzane w ramach przedwojennych koncepcji zazieleniania placów. Jasno stwierdziła, że argumentacją przywracania rynkom i placom ich pierwotnej funkcji wykreowanej w średniowieczu jest działaniem fałszywym, jeżeli efektem końcowym pozostaje betonowy plac. To był ważny głos w debacie o miastach, myślę że mógł wesprzeć również wiele projektów nowych nasadzeń na historycznych ulicach. Takim przykładem jest choćby wspomniana ulica Środkowa w Warszawie, na której drzew nie ma teraz i nigdy ich nie było, ale w dzisiejszych warunkach klimatycznych są po prostu niezbędne. Nam udało się ostatecznie uzgodnić projekt w ten sposób, żeby nowe nasadzenia powstały i Mazowiecki Konserwator właściwie nie podważał potrzeby ich istnienia – choć dyskusja nad ich kształtem trwała bardzo długo.

 

Pani zdaniem jako architekta: powinna zwyciężyć historia czy zieleń?

Myślę, że nie trzeba wybierać – przecież w Polsce drzewa przez pół roku nie mają liści! Choć rzeczywiście są miejsca, te najbardziej wartościowe historycznie, które nie muszą być zasłonięte gęstymi koronami drzew. Po nieszczęściach wojny nasz kraj stracił mnóstwo cennych budynków i rozumiem potrzebę eksponowania tego, co przetrwało. Ale takich wyjątkowych miejsc nie jest wiele i zazwyczaj mają charakter bardziej turystyczny. Natomiast tam, gdzie na co dzień mieszkają ludzie, na ulicach, czy rynkach w miastach takich jak choćby Przasnysz, zieleń może być szansą na lepszą jakość przestrzeni, co zachęci ludzi do korzystania z placu i lokali w parterach. Tym bardziej, że fasady kamienic są w większości nowe i pozbawione detali.

 

Czy my jako naród mamy gust i zmysł architektoniczny?

Jeśli popatrzymy na poziom masowego, współczesnego budownictwa mieszkaniowego w Polsce, to pewnie trudno będzie nam myśleć pozytywnie o naszym guście. Ale na to, jak wyglądają polskie domy ma wpływ nie tylko gust, ale też portfel i dostępność usług projektowych. Budujemy budynki niskobudżetowe, z plastikowymi oknami i pokryte blachodachówką. Kiedyś łatwiej było o powszechną, dobrą architekturę, bo nie było tanich zamienników drewna, dachówki czy drewnianych okien. Korzystaliśmy tylko z naturalnych materiałów i prostych rozwiązań, więc nawet małe, biedne osady wyglądały ładnie i spójnie. No i trudno przekonać ludzi do zainwestowania kilkudziesięciu tysięcy złotych w dobry projekt domu, skoro w katalogu jest taniej. I ja to rozumiem, chyba nawet nie wystarczyłoby architektów do zaprojektowania każdego domu w Polsce indywidualnie. Dlatego uważam, potrzebne jest tworzenie katalogów z dobrymi projektami, na które będzie stać Polaków. Narodowy Instytut Dziedzictwa organizował ostatnio serię konkursów na wzorcowe domy dla poszczególnych regionów kraju. To był bardzo dobry pomysł – każdy region jest inny, domy na Śląsku nie powinny wyglądać tak, jak domy na Podlasiu. Warto prześledzić wyniki tych konkursów w internecie.

 

W jakim kierunku podąża współczesna architektura?

Jeśli pyta Pani o globalny trend, to dużym wyzwaniem i istotnym czynnikiem, który będzie wpływał na architekturę jest kryzys klimatyczny. Sektor budownictwa odpowiada za ok. 40 % emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Jeśli nie chcemy całkowitej destabilizacji klimatu, to sposób budowania będzie musiał się zmienić. Przepisy w coraz większym stopniu wymagają rozwiązań, które pozwolą na oszczędność energii w trakcie eksploatacji. Musimy też zwracać uwagę na ślad węglowy budynku – czyli ilość emisji CO2, która została wyemitowana w czasie produkcji materiałów budowlanych i ich transportu. Ograniczamy użycie betonu i stali, które powodują ogromne emisje, na rzecz np. drewna, którego produkcja mniej obciąża środowisko. Te zmiany mają duży wpływ na wygląd budynków i sprawiają, że np. musimy ograniczać bardzo duże przeszklenia, które powodują straty ciepła i budować grube ściany, zapewniające izolację i magazynowanie ciepła. Ale jeśli pyta Pani o nasze rodzime podwórko i ocenę jakości tego, co się buduje, to mam obawy że nasza architektura masowa zmierza raczej w stronę tanich osiedli deweloperskich, na których nie jest ani ładnie, ani wygodnie.

 

Może brakuje edukacji, która ukształtowałaby nam zmysł artystyczny?

Edukacja artystyczna na pewno ma sens. Powiedziałabym, że szczególnie w małym mieście. Sama kiedyś chodziłam na zajęcia plastyczne do Tomka Jakubowskiego w Miejskim Domu Kultury i zawsze był to dla mnie duży zastrzyk energii do działania. Często miałam wątpliwości, czy zawód architekta ma sens – w końcu żadnego nie znałam i chyba w naszym mieście ten zawód nie istnieje. Miałam przeświadczenie, że pewnie po tym kierunku pracy nie znajdę i że ci architekci to raczej nie są społeczeństwu za bardzo potrzebni. Skłaniałam się ku temu, że po skończeniu studiów będę robić w życiu coś zupełnie innego. I w takim momencie fakt, że w swoim otoczeniu spotyka się ludzi, którzy na co dzień mają styczność ze sztuką jest bardzo istotne. Ale jeśli chodzi o samo kształtowanie gustów, to myślę, że ten proces bardziej niż w szkole, odbywa się jednak przez doświadczenie. Bo jeżeli ktoś się przyzwyczai do widoku nieładnej ulicy za oknem, to nawet nie będzie świadomy, że może być inaczej i że to ma jakieś przełożenie na jego życie.

 

A ma?

Zdecydowanie tak. Otoczenie decyduje często o tym, w jaki sposób żyjemy. Czy mamy ochotę wyjść codziennie na spacer, wsiąść na rower, przejść się czy przebiec po naszej ulicy, która wygląda pięknie, czy wprost przeciwnie – wychodząc z domu chcemy jak najszybciej wsiąść w samochód i zniknąć, albo może nawet najlepiej z domu nie wychodzić. Jeśli zobaczymy, że można żyć inaczej, to jest to najlepsza edukacja. Bo potem chaos i brzydota zaczynają nam zwyczajnie przeszkadzać.

 

Jest Pani absolwentką przasnyskiego KEN-a. Kiedy w Pani życiu pojawił się pomysł, by studiować architekturę?

Dość wcześnie, bo już w szkole podstawowej. Nieprzypadkowo, gdyż moja kuzynka studiowała architekturę i gdyby nie ona, to pewnie sama bym nie wpadła na taki pomysł. Choć zawsze miałam poczucie, że zajęcia związane z rysowaniem, malowaniem są dla mnie ciekawe, a do tego dobrze się czułam w przedmiotach ścisłych. I w którymś momencie wydało mi się, że to może być dla mnie odpowiedni kierunek.

 

Zawód architekta jest satysfakcjonujący?

Jest na pewno trudny i wymagający. W Polsce niestety prace kreatywne w architekturze niekoniecznie są dobrze finansowane. Często inwestorzy dają na przygotowanie projektów bardzo mało czasu i uważają, że za kilka kresek nie powinno się zbyt dużo płacić. A tak naprawdę wymyślenie jak te kreski postawić, jest chyba najbardziej wymagającą częścią tego zawodu. Ale jeśli już jakiś projekt uda się dopiąć i w przestrzeni widać efekt końcowy, to satysfakcja jest ogromna i wynagradza wszystkie trudności.

 

Rozmawiała Renata Jasińska

 

 

 

Sprawdź również
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
nie tak.
nie tak.
1 rok temu

rok temu Generalny Konserwator Zabytków, Magdalena Gawin wydała nawet wytyczne dla wojewódzkich konserwatorów, w których uznała za niedopuszczalne, usuwanie z terenów rynków drzew i krzewów, które były nasadzane w ramach przedwojennych koncepcji zazieleniania placów. Jasno stwierdziła, że argumentacją przywracania rynkom i placom ich pierwotnej funkcji wykreowanej w średniowieczu jest działaniem fałszywym, jeżeli efektem końcowym pozostaje betonowy plac. To był ważny głos w debacie o miastach, myślę że mógł wesprzeć również wiele projektów nowych nasadzeń na historycznych ulicach. „
Możecie zatem zrezygnować z zielska w rynku i mocno uderzyć w nasadzenia drzew, nie tylko w rynku zresztą.

Przasnyszanka
Przasnyszanka
1 rok temu
Reply to  nie tak.

Słowo klucz : „PRZEDWOJENNYCH koncepcji…” to co było w Przasnyszu przed Rewitalizacją to koncepcja powojenna