Chwile zaklęte w kadrze. Ewa Łukasiak z fotografii uczyniła sztukę.
Ewa Łukasiak – nie każdy ją zna, ale wielu podziwia jej fotografie, za którymi kryją się ulotne fragmenty czasu, uchwycone w kadrze. Mimo, że fotografuje to, co doskonale znamy i codziennie bezemocjonalnie mijamy, jej zdjęcia nie pozwalają przejść obok nich obojętnie. Ukazują bowiem piękno Przasnysza i powodują, że możemy być z niego dumni. Wykonane przez nią zdjęcia inspirują, zniewalają i uwodzą, pokazując nasz świat z jego najpiękniejszej, ulotnej strony.
W jaki sposób fotografka widzi Przasnysz, możemy poznać z napisanych przez nią słów: „Przasnysz – małe, mazowieckie miasto o kilkusetletniej historii, leżące nad rzeką Węgierką. Można je przejść wzdłuż i wszerz w ciągu jednego dnia. W centrum Rynek otoczony kamieniczkami, senna atmosfera, wszystko bliskie, znajome, dające się ogarnąć wzrokiem i pamięcią. Łatwo spotkać znajome twarze, odkryć historie związane z ludźmi i miejscami. W małym mieście każdy zaułek ma swoją opowieść, nosi w sobie ślady konkretnych osób, echa minionych zdarzeń. Trudno tu o anonimowość. Mimo pozornego spokoju, to żywy twór wciąż zmieniający się w czasie, jak ludzkie oblicze, z tą jednak różnicą, że potrafi młodnieć, pięknieć i rozwijać się, dostosowując się do warunków, jakie określa współczesna rzeczywistość. Myślę, że warto utrwalać to wszystko na fotografii ukazującej nie tylko zmiany, ale i piękno Przasnysza” – pisze Ewa.
Porozmawialiśmy z fotografką na temat jej pasji, którą bezsprzecznie można nazwać sztuką
– Chciałam w życiu rysować, doceniałam piękno obrazów, szczególnym uznaniem darzę impresjonistów, malarstwo holenderskie i akademickie. Marzyłam o tym, aby malować, ale nie miałam ku temu większych zdolności, poszłam więc w kierunku fotografii. Przy czym cały czas traktuję fotografowanie z przymrużeniem oka i hobbystycznie – mówi Ewa.
Pierwszy aparat Ewy to była Smiena z czasów liceum, która służyła jej do dokumentowania codzienności. Potem na jakiś czas porzuciła aparat, bo wciągnął ją wir obowiązków rodzinnych i zawodowych. Jednak po latach pasja dała jej znać o sobie ze zdwojoną siłą.
– Do fotografowania wróciłam około 10 lat temu, jeszcze wtedy Przasnysz był innym miastem. Teraz stał się nowocześniejszy, ale zniszczono jego unikalny kapitał w postaci zieleni. Nie mogę odżałować starodrzewu przy klasztorze ojców Pasjonistów, wzdłuż ulicy Piłsudskiego, Rynku, terenów nadrzecznych i okolic szkoły nr 1. Ogrom spustoszenia widać choćby na zdjęciach wykonanych z lotu ptaka. Centrum Przasnysza to wielka betonowa przestrzeń, choć nawet tu można znaleźć wiele pięknych zakątków, których w codziennym pędzie nie dostrzegamy – ocenia Ewa.
Miłość do Przasnysza, jaka wyłania się z jej fotografii, sprawia, że myślimy o autorce zdjęć jako o rodowitej, rozkochanej w naszym mieście przasnyszance. Tymczasem fotografka urodziła się w Mławie, a Przasnysz jest dla niej miastem wyboru. Wyboru na tyle długotrwałego, że już od dawna nie czuje się tu „przylotem”.
– Ze względu na długość mojego zamieszkania w Przasnyszu i fakt, że trochę angażuję się w sprawy miasta, mogę powiedzieć, że jestem przasnyszanką. Uświadomił mi to nieodżałowany śp. Mariusz Bondarczuk. To on nauczył mnie patrzenia na Przasnysz, jak na członka rodziny. On uzmysłowił mi, że miasto to nie są mury i budynki, ale ludzie. Można je porównać do domu. Nie tworzą go ściany, ale mieszkający w nim ludzie – ich codzienność, ich sprawy i ich relacje. Trzeba o nich dbać, o nich pamiętać i o nich mówić, bo to oni stanowią w życiu prawdziwą wartość – dowodzi fotografka.
Ewa lubi chodzić na spacery, a wychodząc z domu, nie rozstaje się z aparatem. Ma swoje ulubione miejsca, które fotografuje o różnych porach roku i w różnych odcieniach barw. – Niczego nie planuję, idę na spacer i wędruję, gdzie oczy poniosą. Moje fotografowanie nie wynika z wyrachowania czy planu. Jeśli coś mnie ujmie, staram się to zachować w kadrze. Lubię naturę, dlatego szczególnie upodobałam sobie park i okolice. Bardzo fotogeniczny jest także nasz rynek; kamieniczki tworzą unikalny klimat, boleję jedynie nad faktem, że brak tam zieleni. Doceniam nową inicjatywę grupy radnych i burmistrza dotyczącą przywrócenia zielonego Przasnysza. To byłaby wspaniała rzecz! – rozmarza się Ewa.
Fotografie Ewy, to wyraz talentu i swego rodzaju daru. Darem jest dostrzeżenie, ukrywającego się przed oczami przechodniów, piękna naszego miasta. Jej kadry przechowują widoki unikalne, których nie powstydziłby się pocztówki z najpiękniejszych miejsc Europy.
– Przasnysz jest pięknym miasteczkiem, ale w codziennej gonitwie tego nie dostrzegamy. Ja po prostu staram się te perełki dostrzec i uchwycić – zauważa skromnie fotografka.
Przedmiotem jej zainteresowania jest zwłaszcza krajobraz, pejzaż i architektura. Zdjęć ludzi raczej nie robi, a to ze względu na przepisy, które w przypadku publikacji wizerunku pojedynczych postaci, wymagają zgody. Nieco łagodniej prawo obchodzi się ze zdjęciami grupowymi, wykonanymi podczas imprez czy wydarzeń kulturalnych. Te Ewa czasem fotografuje, ale tylko wtedy, kiedy dane przedsięwzięcie okaże się interesujące. Ostatecznie nikt nie płaci jej za bywanie. Jednak każdy może obejrzeć efekty na Facebooku.
– Ludzie lubią oglądać Przasnysz. Każdy chce mieszkać w ładnym miejscu, chwalić się pięknymi zakamarkami. To w pewien sposób buduje lokalny patriotyzm, przywiązanie i pokazuje, że można być dumnym z miasteczka, w którym się mieszka. Mnie rola codziennej dokumentalistki bardzo odpowiada, a powszechność internetu sprawiła, że swoją pasją mogę się dzielić z większą liczbą osób. Kiedyś ktoś napisał, że jedno z moich zdjęć musiało być podrasowane, bo w Przasnyszu nie ma tak pięknych plenerów. Ano są, tylko w codziennej bieganinie trudno je dostrzec. Jeśli zdarza się krytyczna uwaga, to ją przyjmuję. Nie zależy mi na tym, aby robić z siebie wielką damę fotografii. Nie publikuję przecież zdjęć w poszukiwaniu poklasku. Nie uczestniczę w konkursie o złote galoty, po prostu realizuję swoje hobby. Parając się fotografią, potrzeba dystansu do tego, co się robi. Henri Cartier-Bresson słusznie ocenił, że pierwsze 10 tysięcy twoich zdjęć będzie najgorsze. Dopiero kiedy człowiek nie zniechęci się i przekroczy tę magiczną barierę, zacznie robić fotografie dobre. Ja się z nim zgadzam.
Jeśli chodzi o fotografię polską i światową, mistrzami Ewy Łukasiak są: Edward Hartwig, Henri Cartier-Bresson i Ansel Adams. Jej zdaniem także w Przasnyszu znajdziemy osoby, mające w tej dziedzinie olbrzymie osiągnięcia. Jedną z nich jest Tadeusz Myśliński, który kiedyś organizował przasnyskie spotkania artystyczne o wdzięcznej nazwie „Stodoła”.
– Na „Stodoły” przybywali ludzie z całej Polski, to była rewelacyjna promocja miasta. Marzy mi się reaktywacja tego przedsięwzięcia, powstanie klubu fotograficznego i możliwość organizacji kilku plenerów rocznie.
Profil Ewy na Facebooku, na którym publikuje fotografie Przasnysza i okolic, obserwuje ponad 1,5 tys. osób, a zdjęcia są często udostępniane. Wśród obserwatorów profilu jest sporo dawnych mieszkańców, obecnie rozsianych po całym świecie.
Ewa Łukasiak nie ogranicza się jednak do fotografii, ponieważ drugą jej pasją jest historia Przasnysza. Wraz z Piotrem Kaszubowskim, Ewa prowadzi profil Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Przasnyskiej, na którym publikowane są archiwalne fotografie, dokumenty i ciekawostki związane z naszym regionem.
– Publikujemy tam mnóstwo rzeczy związanych z miastem – zdjęcia, które udostępnili nam mieszkańcy, albo te znalezione w sieci. Korzystając z okazji, chcę podziękować Wiesławowi Zagrobie, Adamowi Myślińskiemu, Krzysztofowi Gadomskiemu, Mirosławowi Krejpowiczowi i Marysi Kmoch za to, że potrafią się dzielić z nami zdjęciami z okresu np. I i II wojny światowej, które niegdyś zdobywali za ciężkie pieniądze – mówi Ewa.
Jej kolejną pasją jest szperanie w cyfrowych archiwach i wyszukiwanie ciekawostek związanych z Przasnyszem. – Znajduję i publikuję na profilu TPZP m.in. wycinki prasowe z bibliotek cyfrowych, pochodzące np. z XIX- i XX-wiecznych gazet. A jeśli jest coś ciekawego, to również z mediów współczesnych. Ostatnio pozytywny przekaz o Przasnyszu pojawił się w Teleexpressie. Wstawiłam na profil zdjęcie ul. Kilińskiego, gdzie ktoś umieścił malutki szyld z napisem „uśmiechnij się”. Przasnyskie poczucie humoru poszło więc w świat – cieszy się fotografka.
Ewa odniosła też sukces na miarę wyszukiwarki Google. Niegdyś zrobiła zdjęcie kościoła w Krzynowłodze Małej na tle łanu zboża. Fotografia (dodajmy, że bez aktywnego udziału Ewy) została wybrana jako zdjęcie polecane i miało 2 miliony wejść. Ta fotografia do dziś krąży w sieci i stała się kanwą, na podstawie której namalowano na świecie co najmniej dwa obrazy. Jedna z autorek była z Izraela, a druga pochodziła z Argentyny.
Ewa Łukasiak, drobna kobieta z aparatem w dłoniach, robi naprawdę wielkie rzeczy! Twórczość fotografki oraz jej rolę w promowaniu miasta dostrzegł już burmistrz Łukasz Chrostowski. Zdjęcia Ewy mają ozdobić ściany przasnyskiego magistratu, a jeśli pozwolą fundusze powstanie też album, będący chlubą Przasnysza oraz towarem eksportowym w jakości Q.
M. Jabłońska
Nawet nie czytając artykułu, Ewa jest dla mnie osobą wyjątkową. Miłą aparycja i uśmiechem wzbudza mój zachwyt. Pojawia się zawsze tam, gdzie coś się dzieje i wykonując swoją pasję fotografowania jest bardzo taktowna nie zakłócając nikomu uczestniczenia w wydarzeniu. Serdecznie Ewunię pozdrawiam.
piękniejszych zdjęć nie widziałem:)
Mój nieustający zachwyt od lat.
Dziękuję za komentarze i tyle dobrych słów, pozdrawiam wszystkich serdecznie !!!