Hellveto – „Damnaretis” – recenzja

Ostrołęckie Hellveto wypuściło nowy krążek – “Damnaretis“. Na tyle dobry, że nie będąc dotychczas fanem ich twórczości, od razu zaopatrzyłem się w swoją wersję płyty.

Na dobrą sprawę powinienem najpierw popukać się w głowę i zastanowić, dlaczego wydany we wrześniu 2012 roku krążek Hellveto zauważyłem dopiero teraz. Przecież płytę wydaje Pagan Records, jedna z największych i najbardziej znanych polskich wytwórni zajmujących się podziemiem. No cóż, są priorytety i widocznie założona w 1995 roku kapela nie jest jednym z nich. Choć tak naprawdę nie powinienem używać słowa kapela/zespół – za muzykę Hellveto odpowiedzialny jest bowiem w całości niejaki L.O.N., udzielający się swego czasu w nieznanych nikomu, oprócz ostrołęckich miłośników kiszenia się w piwnicy, Winds of Garden, Blakagir czy Sarkel. Mam w Ostrołęce rodzinę, taką która gra na wszystkim, nawet na akordeonie – naprawdę L.O.N. nie potrafił w żadnym zespole zebrać stabilnego składu? Dziwne.

Przejdźmy jednak do samej płyty, bo jest na czym zawiesić ucho. “Damnaretis” to 10 okraszonych fajnym, dopracowanym brzmieniem kompozycji, które sprawiają, że trudno jednoznacznie zaszufladkować Hellveto. Od pierwszych minut dają się zauważyć aranżacje, w których postanowiono zaserwować duże natężenie i zagęszczenie dźwięków. Jedni uznają to za atut, drudzy za wadę – kompozycje oddychają tylko w niektórych momentach. Ale dzięki temu za trzecim, czwartym przesłuchaniem mogłem dostrzec wszelkiej maści smaczki, które przy pierwszym kontakcie z płytą, schowały się głęboko w tle. Wielowymiarowość w muzyce tworzonej przez jednego człowieka, który musi napisać i zagrać partie wszystkich instrumentów? Wyszło zacnie.

Sporo tu różnego rodzaju gitar, od powolnych ciężkich walczyków (takie małe walce), przez szybsze motywy – ale zawsze gdzieś w tle dzieje się coś dodatkowego, czy to w kwestii instrumentarium, czy wielu ścieżek wokalu.To tak, jakby nałożyć na siebie kilka płaszczyzn, które bez problemu odnajdują wspólny mianownik. Sporo tu zmian tempa, przez co trudno nudzić się przy “Damnaretis“. Co ciekawe – miesza się tu wiele stylów, przez co nie potrafię nowej płyty Hellveto przypisać do żadnej szufladki muzycznej. Taki na przykład (jeden z najlepszych utworów na płycie) “Żałobny taniec” i “zaśpiewane” wokale, budują nielichy klimat, podsycany partiami gitary akustycznej.  Zaczynające się szybko i bezpardonowo “Bez odwrotu” prowadzi prostą, acz chwytliwą solówką, by rzucić nas w wir mistycznego, wręcz wyrecytowanego tekstu. Później znów chwytliwa, piórkowana solówka, która staje się ostatecznie motywem przewodnim utworu. Wszystko to doprawione podniosłymi klawiszami, które idealnie pasują do koncepcji kompozycji. Tytuł też nie jest bez znaczenia, nowe Hellveto to batalistyczne akcenty, których znajdziecie na płycie jeszcze kilka.

Całość wieńczy “Nefaria“, zaczynające się niepokojąco przebojowo i chwytliwie. Ostatecznie okazuje się być lekko hipnotyzującym zakończeniem trwającego ponad 50 minut albumu. Hellveto za sprawą “Damnaretis” nie przewróci polskiej sceny do góry nogami – omija jednak bardzo ładnie szufladki, choć określenie “orchestral pagan metal” wydaje się najbardziej trafne. Ostatni krążek L.O.N.-a to zasłużony odpoczynek od wszystkich Mgieł, Szronów i Furii, które ostatnio zdominowały polską scenę. Chciałbym usłyszeć ten album na żywo, choć zdaję sobie sprawę, że przeniesienie go w 100 % na scenowe deski jest całkowicie niemożliwe.


Paweł Winiarski


Sprawdź również

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.